Długa i kręta droga do Tatr
Dlaczego tyle to trwało? W sumie nie wiem… ale nagle przyszło. Krążyłam nad tematem od dawna, ale jakoś zawsze było nie po drodze, nie z tymi ludźmi, nie w danym momencie. Ostatni raz byłam w Tatrach w ostatniej klasie liceum. To jak w innym życiu. I nagle szybka propozycja, nagła akcja. Ten rok pokazał mi, że przy takim stresie i takim zasiedzeniu warto z okazji na ruch korzystać. Co prawda z zerową kondycją był to nieco karkołomny pomysł, ale czasem trzeba się przycisnąć, by później mieć piękne wspomnienia.
Tatry jesienią
Zmęczenie – oj tak. Rozwalone kolana i brak ruchu pokazały mi, że trzeba się zebrać na nowo w całość i ogarnąć, wrócić do jakiejkolwiek kondycji, bo jetsem na mocnym minusie. Ale może i tego też mi było trzeba. Kopniaka. I nie ważna wyrypa, nie ważne gardło zdarte od zimnego powietrza i ból bioder z powodu stawianych dziwnie kroków przy schodzeniu, by ratować uszkodzone kolana.
Bo te widoki, te kolory to magia!
Brakowało mi gór strasznie. Relaksu w ruchu, endorfin, wypoczynku dla głowy. Nie ważny był deszcz, który wciąż siąpił, a czasem się mocno rozkręcał tworząc błotne ścieżki. Nie przeszkadzały mi chmury, które niemal zazdrosnie strzegły niektórych fragmentów Tatr. Kolory za to bardzo cieszyły oczy, świetny jest ten moment, gdy jest jeszcze ciut zieleni, różne odcienie pomarańczy, a gdzieniegdzie leży już nieśmiało śnieg. Był klimat!
Zrobiłam tą trasę w 2012 roku we wrześniu. Było pięknie.
Bajka. Warto było pocierpieć, żeby oglądać takie widoki. Myślę, że w tym roku wiele z nas było w miejscach, które gdzieś tam nie były nam wcześniej po drodze. Chociaż jakiś plus obecnej sytuacji:)
Zawsze jest dobry moment, żeby wybrać się w Tatry. Przepiękne widoki, byłam na tym szlaku parę lat temu i marzy mi się zrobić całe Czerwone Wierchy jesienią właśnie. W tym roku na pewno zarezerwuję jakiś weekend 🙂