Mój związek z górami to relacja skomplikowana, kocham je, być może one mnie też, dlatego dają znać, kiedy pora nie jest dobra na to, bym weszła na ich szczyt. Czasem góry „nienawidzę”, ponieważ nie jestem stworzona do akcji długodystansowych. Nie raz wymęczona złorzeczę pod nosem lub frustruję się nie mogąc zdobyć ich wierzchołka. Jednak prędzej czy później i tak do gór wracam czując w sercu pustkę, gdy zbyt długo ich nie widzę. Przyznaję, że działa też na mnie magia znanych, wysokich i pięknych szczytów. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że przy niektórych wkraczam już w strefę marzeń. Kazbek wydawał się jednak osiągalny i świdrował powoli moje myśli, aż w końcu… stało się, przede mną wyprawa na Kazbek!

Na skróty:

wyprawa na Kazbek

Dlaczego Kazbek?

Góry towarzyszyły mi od zawsze, nawet wakacje z rodzicami kończyły się najczęściej w Karkonoszach, a nie nad polskim morzem. Ostatnio wchodziłam głównie na azjatyckie szczyty, ale nie tylko, o górach pisałam TUTAJ.

Z Kaukazem moje podróżnicze losy połączyły się już dawno, podczas pierwszych wypraw w nieznane, lata temu, gdy z ekipą powoli przemierzałam Rosję. Po wyjeździe związanym w koleją transsyberyjską przyszedł czas na marzenie o Elbrusie przy okazji odwiedzin znajomego z Inguszetii. Pięciotysięcznik jednak z nami nie współpracował i ktorejś nocy musieliśmy ewakuować się z powodu złej pogody, z namiotów, w których spaliśmy na wysokości niemal 5000 metrów, licząc na zdobycie szczytu nad ranem.

Zadra w środku pozostała mocna i po dziś dzień jest tam, drapiąc mnie zninacka i przypominając o postanowieniu dokonania kolejnej próby wejścia na Elbrus. Myślę więc o nim od czasu do czasu i czekam na moment, w którym będę gotowa tam wrócić. Tymczasem w moje myśli wkradł się inny kaukaski szczyt – Kazbek. Jak powszechnie wiadomo mam słabość do wulkanów, a Mkinwarcweri (gruz. მყინვარწვერი) jest drzemiącym wulkanem, którego ostatnie erupcje miały miejsce około 6 tys. lat temu. Nic więc dziwnego, że zdobycie jego wierzchołka zaczęło mnie kusić.

Tym razem nie chciałam działać na własną rękę, z czasem nabrałam jeszcze większej pokory do gór, więc gdy pojawiła się możliwość wejścia na 5047 m n.p.m. pod okiem profesjonalistów z Mountain Freaks nie zastanawiałm się długo. Jednak najlepsze wydarzyło się chwilę po mojej decyzji, podczas rozmowy o podróżniczych planach moja szalona przyjaciółka Ola (Pojechana) w ciągu dosłownie minuty zdecydowała się dołączyć do wyprawy na Kazbek. W takim towarzystwie zawsze raźniej i przede wszystkim zabawniej!

Cminda Sameba Cerkiew Trójcy Świętej

Cminda Sameba – Cerkiew Trójcy Świętej, tutaj rozpoczęła się nasza droga na Kazbek

Organizacja wyprawy na Kazbek

Przygotowania do wyjazdu powinny zacząć się na długo przed wyprawą. Kazbek jest osiągalny dla wszystkich, jednak należy być w dobrej kondycji fizycznej, warto więc zabrać się do ćwiczeń oraz powalczyć o kondycję conajmniej na kilka miesięcy przed datą lotu do Gruzji. Chociaż do wspinaczki na szczyt nie jest wymagane wcześniejsze doświadczenie w górach wysokich warto zadbać o swoje bezpieczeństwo, pamiętajac, że wejście na ponad 5000 metrów to coś więcej niż weekendowa wycieczka w Tatry. Należy też zaopatrzyć się w odpowiednie ubrania górskie i sprzęt, ewentualnie wypożyczyć je na miejscu. Warto pamiętać o lekach, liofilizatach i izotonikach. Więcej na ten temat napiszę niebawem w osobnym wpisie. Radziłabym także zainteresować się ubezpieczeniem wysokogórskim.

Mimo, że na Kazbek można wspinać się przez cały rok najwięcej turystów decyduje się na lipiec i sierpień. Od czerwca do października są najbardziej stabilne warunki pogodowe, my wchodziłyśmy we wrześniu, ale o tym za chwilę. Chętni mogą pokusić się także o wejście wiosenne lub zimowe, jednak należy pamietać, że to zupełnie inny stopień trudności, a i niekoniecznie znajdziemy na ten czas przewodnika/ agencję górską.

Czy warto wchodzić na Kazbek samemu?

Nie mając jeszcze dużego doświadczenia wysokogórskiego zdecydowałam się na zdobywanie Kazbeku pod opieką agencji górskiej oraz sprawdzonych przewodników. Jeżeli jednak posiadasz spore doświadczenie górskie w warunkach zimowych, masz opanowane zasady udzielania pierwszej pomocy w górach wysokich, asekuracja i poruszanie się na linie nie są problemem, wiesz jak wyznaczać drogę na lodowcu oraz jak się zachować, gdy partner wspinaczkowy wpadnie do szczeliny, być może jesteś gotowy na samodzielne i bezpieczne zdobycie szczytu. Jednak bądźmy pewni swoich umiejętności, to kwestia życia naszego i współtowarzyszy.

Kazbek

Nasza przygoda z Kazbekiem

Nieco wymęczone porannym lotem z Warszawy przez Kijów lądujemy w Tibilisi, chwilę po zakupieniu karty SIM (sieć Magti jako jedyna działa w okolicach Stacji Meteo) zostajemy sprawnie namierzone przez kierowcę Mountain Freaks. Dalsza podróż do Stepancmindy przebiega gładko. Ja zasypiam na tylnym siedzeniu i mimo miliona zakrętów budzę się dopiero przed budynkiem, gdzie czeka na nas nie tylko tradycyjna gruzińska kolacja, ale też pozostali uczestnicy wyprawy. Oczy chciałyby jeść wszystko, jednak zmęczenie oraz myśli o zaczynającej się następnego dnia wspinaczce nie pozwalają na dłuższy relaks. Najedzone i szczęśliwe robimy pierwsze zakupy w Kazbegi i idziemy się przepakować, rano dokupujemy zapasy wody i jedzenia, sprawdzamy spakowany sprzęt i idziemy podekscytowane na miejsce zbiórki.

Cminda Sameba

To właśnie w tym doskonale znanym z gruzińskich zdjęć miejscu, na wysokości 2100 m n.p.m., zaczynamy wspinaczkę na szczyt Kazbeku. Pierwszy odcinek jest dla mnie zawsze najtrudniejszy, organizm początkowo nie chce przyjąć do wiadomości, że to nie chwilowe szaleństwa, tylko zamierzam iść pod górę kilka godzin. We wrześniu nie jest już tak gorąco, więc idzie mi lepiej niż sądziłam, męczący jest tylko ostatni fragment przed Arsha Pass 2940 m n.p.m., gdzie robi się bardzo stromo. Tam jednak czeka nas chwila odpoczynku po dwóch godzinach marszu, można rozsiąść się na trawie w towarzystwie wielkich i spokojnych gruzińskich psów oraz podziwiać piękny widok na okolicę Kazbegi oraz pokryty śniegiem szczyt. Po godzinie spokojnej drogi do Saberdze znajdującego się na wysokości 3100 m n.p.m. zabieramy się za rozbijanie namiotów.

psy gruzja

Ponieważ pogoda zdaje się zmieniać podejrzanie szybko, nie dajemy sobie zbyt wiele czasu na odpoczynek, co okazało się dobrym wyborem. Ledwie rozłożyłyśmy namiot, a okolica zrobiła się mroczna i ciemna, z nieba spadł deszcz, a następnie grad. Nie pozostało nam nic innego jak rozgościć się w naszym małym, górskim domu, który chronił nas przez kilka następnych dni, nim zginął śmiercią tragiczną…

Udaje nam się rozłożyć kuchenkę i przygotować pierwszy posiłek, niestety pogoda już się nie poprawia i spędzamy w namiocie cały wieczór. Gdy próbuję zasnąć myśli uciekają gdzieś wyżej, w stronnę szczytu, staram się ocenić swoje samopoczucie, zastanawiam czy będzie mi dane wejść na szczyt, czy podołam, czy nieprzewidywalna pogoda pozwoli sprawdzić nam swoje siły. W głowie mam wciąż słowa Ewy z Mountain Freaks, że Kazbek jest jak kapryśny, nigdy nie wiadomo kiedy pozwoli na zdobywanie szczytu, a kiedy nie. Zmienia swoje humory i pogodę często i bez ostrzeżenia. Słowa te wspominać będę jeszcze nie raz.

Kazbek

Saberdze wyprawa Kazbek

Saberdze nocleg 3100 wyprawa Kazbek

Na szczęście poranek wita nas piękną pogodą. Słońce zagląda do przedsionka namiotu, można się rozciągnąć i zacząć poranną gimnastykę, czyli spróbować wyjść ze spiwora, ubrać się i nie uszkodzić przy tym współokatorki Oli, co przy większej ilośći ciuchów w wyżej położonej Stacji Meteo nie było już takie proste. Przygotować jedzenie, skorzystać z toalety, uzupełnić braki wody w organizmie, by w końcu wysuszyć i złożyć namiot oraz spakować się na dalszą drogę. Dobrze, że nie mamy żadnego opóźnienia, bo decyzją przewodników wyruszamy wcześniej niż ustalono, dzięki temu mamy uniknąć deszczu, który zdaje się zbyt szybko do nas zbliżać. Prognozę pogody sprawdzałyśmy na przykład TU.

kazbek wyprawa

 Kazbek noclegi

kazbek nocleg

sprzęt kazbek wyprawa

Stacja Meteo – Bethlemi Hut

3650 m n.p.m to punkt, do którego mamy dotrzeć drugiego dnia, na tej wysokości, koło Stacji Meteo będzie mieściła się nasza baza wypadowa na najbliższe trzy dni. Kamienista droga i całkiem rześkie tępo wędrówki nie pomagają w robieniu zdjęć, skupiam się raczej na tym, by nie potknąć albo nie wpaść do strumienia, który trzeba minąć po drodze. Czasem udaje mi się wyciągnąć z kieszeni telefon, zrobić szybko zdjęcia lub sfilmowac kawałek trasy. Jestem zadowolona z tego, że poupychałam po kieszeniach batony energetyczne, mogę po nie sięgać będąc w ruchu, camel bag też okazał się świetnym rozwiązeniem. Mam problemy ze spożywaniem większej ilości płynów, dzięki łatwo dostępnej wodzie z izotonikiem lepiej się pilnuję i staram uzupełniać niezbędne na tej wysokości ilości wody w organizmie. Bez tego mogą zacząć się problemy ze zdrowiem, a ogromny ból głowy nie bedzie najgorszym z nich.

Lodowiec Gergeti – Kazbek

Tego dnia czeka nas przejście przez lodowiec Gergeti. Nie pierwszy, który widzę z bliska, na pewno też nie ostatni, który zrobi na mnie wrażenie. Charakterystyczny dzwięk, plusk wody, zgrzytanie, chrzęszczenie lodu pod rakami i chłód bijący od dołu, który czuć już przy podchodzeniu do lodowego języka. I świadomość tego, że wokól czają się szczeliny, które mogą być zabójcze. Gęsiego, uzbrojeni w raki przedzieramy się powoli do góry. Droga może wydawać się prosta, ale trzeba wiedzieć którędy iść oraz jak zareagować w razie zmiany pogody. Pod koniec wspinaczki dopada nas niewielki deszcz, na szczęście zakładając, że od lodowca będzie bił chłód ubrane jesteśmy także w kurtki przeciwdeszczowe, nie ma więc potrzeby na dodatkowy, niewskazany postój.

Gergeti lodowiec

kazbek wyprawa

lodowiec kazbek szczeliny

raki lodowiec kazbek wyprawa

Po minięciu dolnego fragmentu lodowca zostaje stroma wspinaczka w błocie, aby móc rozgościć się na płaskim terenie koło Stacji Meteo. Tutaj odczuwa się już wysokość, męczy dużo szybciej, czasami trudniej złapać oddech. Ale po dotarciu do celu nie ma czasu na relaks, po przydzieleniu miejsca na namiot decydujemy się rozbić go jednak gdzie indziej, nieco dalej od głównej ścieżki wiodącej do stacji i oddalonej nieco od bazy latryny. Nasza decyzja powoduje, że zamiast leżeć wygodnie – albo i niezbyt wygodnie, bo wyniosłyśmy się ze strefy wszechobecnych kamieni – walczymy nie tylko z namiotem, ale i podłożem. Walka się opłacała, jesteśmy w spokojniejszym miejscu, na ubitej ziemi, z dwóch stron osłonięte od wiatru. W przedsionkach budujemy podłogę z głazów, dzięki czemu możemy w nich trzymać jedzenie i plecaki, nie obawiając się, że zamokną w razie deszczu lub wody z topniejącego śniegu przepływającej pod namiotem.

stacja meteo

namiot kazbek

namiot stacja meteo

Ostatnie poprawki i gotowe!

Kazbek

Po przyniesieniu większej ilości głazów w celu wybudowania solidniejszych ścian wokół namiotu, naciągnięciu linek jak najlepiej się dało, czas na odpoczynek. Czujemy się mocno zmęczone. Ser gruziński przytargany z Kazbegi smakuje wyśmienicie, kroimy go na spore kawałki i zagryzamy chlebem. Pilnujemy się, by pić, Ola goni mnie regularnie i sprawdza ile wypiłam. Trochę rozglądamy się po okolicy, ale czujemy, że nasze ciała potrzebują odpoczynku. Gdy robi się ciemno, jakimś cudem zbieram siły na to, by wyjść z ciepłego śpiwora i wyjrzeć na zewnątrz. Nie żałuję, moim oczom ukazuje się piękna Droga Mleczna widoczna nad Bethlemi Hut. Szczęka opada mi z wrażenia. Szybko sięgam po aparat oraz statyw i robię kilka zdjęć. Obracam się plecami do stacji i okazuje się, że szczytu Kazbeku nie otaczają żadne chumry, jedynie morze gwiazd.

Jeżeli chcecie zobaczyć backstage naszej przygody zapraszam na Instastories do Highlightu Georgia.

 

wyprawa kazbek stacja meteo

wyprawa kazbek

Wyjście aklimatyzacyjne na 4100 m n.p.m.

Noc nie należy do najprzyjemniejszych. Wiatr rzuca namiotem, w oddali słychać nieziemski hałas, nie wiem z czym można go porównać. Jest trochę jak huk odrzutowca, ciężko w pierwszej chwili skojarzyć go z wielkimi głazami spadającymi ze zboczy gór. Coraz bardziej nabieramy respektu do miejsca, w którym jesteśmy i drogi jaka przed nami. Jeżeli są chętni do nocowania koło lodowca nad stacją, muszą wziąć pod uwagę, że i tam potrafią spadać głazy i jeżeli nie pokaleczyć to zabić osobę śpiącą w namiocie. Ponieważ miewam problemy z zapeleniem zatok śpię z opaską na głowie i czasem polarową czapką. Ola wybiera inny system, szczelnie, wraz z głową, zawija się w ciepły, pękaty śpiwór.

Poranek wynagradza nam ciężką noc. Szczyt Kazbeku widać wyraźnie, na niebie jest tylko kilka szybko płynących obłoków. Dodają uroku tej scenerii. Przy takiej pogodzie wydaje się, że na górze nie może być aż tak strasznie. Można ulec ważeniu, że wyjście na szczyt to wcale nie taka ciężka sprawa. A tak naprawdę dopiero nad Stacja Meteo zaczyna się najtrudniejszy, wyczerpujący fragment wyprawy.

Rano zostajemy podzieleni na małe grupki, każda z nich to tylko trzy osoby. W takim składzie wyruszamy na wysokość 4100 m n.p.m.. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem w takim samym składzie rozpoczniemy atak szczytowy. Wchodzimy na wyznaczoną wysokość bez żadnych przeszkód, większość z nas czuje się dobrze. Po drodze zachodzimy jeszcze do kapliczki, krótka przerwa, odrobina żartów i czas schodzić, bo przed nami szkolenie. Pogoda dopisuje, dopiero po zejściu pojawiają się szare chmury. Wtedy jeszcze nie zdajemy sobie sprawy z tego, że będzie już tylko gorzej.

Kazbek

wyprawa Kazbek

Kazbek

gergeti

kapliczka Kazbek

wyprawa Kazbek aklimatyzacja

Szczęśliwe wygrzewamy się w słońcu na wysokości 4100 m n.p.m. podczas aklimatyzacji

Szkolenie musimy już przejść w jednej z sal Stacji Meteo. Mierzymy buty, kaski, sprawdzamy, czy wszystko jest na swoim miejscu. Upewniamy się, że mamy przynajmniej dwa karabinki, czołówkę, czekan. Wraz z przewodnikami rozmawiamy o tym jak sprzętu używać, jak wiązać liny, jak hamować czekanem, jak ubrać się warstwowo, by bez zbędnych przerw dotrzeć na szczyt. Próbujemy, testujemy, wiążemy.  Skład naszej grupki nie zostaje zmieniony, widocznie dopasowałyśmy się pod względem tempa i nasz przewodnik Dżaba akceptuje trzyosobowy zespół, z którym wyruszy w nocy. Oznacza to, że będziemy jutro zależeli od siebie wzajemnie, związani liną i wspólnym tempem wspinaczki, licząc na siebie nawzajem w drodze na upragniony szczyt.

Planowany atak szczytowy na Kazbeku

Niebo zaciągnęło się na dobre, zerwał wiatr, który zaczął nanosić połacie śniegu. Biały puch leciał z nieba całą noc i nie zamierzał przestać o poranku. Namiotem rzucało, zaczęła się burza. Dzwięk piorunów w wysokich górach jest nie do opisania. Spróbowałabym porównać go do solidnego walnięcia chwilę po błyskawicy, a następnie metalicznego brzdęku, ktory odbija się od okolicznych ścian. Słychać jakby huk odrzutowca (znowu!), a wraz z nim wibracje i dziwne echo, zupełnie jakby naprężenia w lodzie i śniegu. Ciężko było zasnąć przy takim przedstawienu, uwierzcie mi, korki w uszach nic nie dawały, góry chciały nam pokazać, kto tu rządzi. Zrozumiałyśmy przekaz.

Ponieważ o północy miałyśmy wstać, ubrać się, spakować i posilić już o siedemnastej próbowałyśmy zasnąć. Z marnym skutkiem. Pobudka, a raczej kolejne wyrwanie z lekkiego półsnu było bolesne. Kiedy przymierzałyśmy się już do zalewania liofili, ktoś zawołał z zewnątrz namiotu, że akcja odwołana, pogoda jest zła i nie zaryzykujemy wyjścia. Może i poczułam ulgę, że nie muszę wciskać w siebie o tak dziwnej godzinie jedzenia, na które wcale nie miałam ochoty, jednak obudził się we mnie niepokój, że jeżeli pogoda się nie zmieni, być może nie uda nam się wyjść na szczyt i następnego dnia. Podobne myśli krążyły w mojej głowie regularnie. Pogoda nie przestaje dokazywać, jesteśmy zamknięte w namiocie. Śmiejemy się, że aby wyjść do toalety czekałyśmy na „okno pogodowe”, na wyskok w teren nie było szans. Wiatr mocno rzucał namiotem i nami, gdy próbowałyśy dotrzeć do latryny.

aklimatyzacja kazbek

kazbek pogoda

lodowiec raki kazbek

Kazbek wyprawa śpiwór

Trudne decyzje – pogoda na Kazbeku

Kolejny dzień nie przyniósł zmian, a sprawy przyjęły wręcz niepokojący obrót. Cały dzień koczowałyśmy w namiocie, robiąc tylko wypady na siku i w celu odśnieżenia namiotu, poprawienia linek i sprawdzenia, czy nie przecieka za mocno, bo w pewnym momencie w środku było już mokro. Czas wypełniamy czytaniem książek, wygłupami, nagrywamy też trochę filmików we wnętrzu naszego górskiego apartamentu. Coraz słabiej wierzymy w poprawę pogody.

Wiatr szalał coraz bardziej, wiał w porywach do 100 kilometrów na godzinę. Namiotem rzucało i wciąż przykrywały go świeżo nanoszone warstwy mokrego śniegu, czasem nie nadążałyśmy z odśnieżaniem. Resztkami nadziei trzymałam się tego wiatru, myśląc, że może zwieje te ogromne ilości białej masy, a jeśli lekko się wypogodzi zdołamy w rozsądnych warunkach wejść na szczyt. Ale chyba zdawałam już sobie sprawę z tego, że to pobożne życzenia, że kapryśny Kazbek postanowił nie wpuścić nas na szczyt i – choć ciężko – należało się z tym pogodzić. Nadzieja tli się w nas już bardzo delikatnie, ale długo.

Wieczorem zostaje zwołana narada w stacji. Przed nią przewodnicy upewniają się kto chce nocować w namiocie, a kto jednak przenieść do Stacji Meteo, choćby na podłogę. Ze względu na bardzo złe warunki atmosferyczne można było skorzystać z takiej pomocy. Wolimy nasz namiot, jednak po powrocie z może godzinnego spotkania, okazuje się, że przegrywa on walkę z wiatrem i śniegiem. Próbujemy jeszcze o niego zawalczyć, okazuje się niestety, że ciężki śnieg zdemolował jego konstrukcję i powoli się wali. Nie mamy już szans na jego odkopanie. Po ciemku, zachowując zimną krew pakujemy rzeczy w co tylko się da.

Wrzucając puchaty, wielki śpiwór (Marta, sprawdził się świetnie, dziękuję!) do ogromnego worka na śmieci zastanawiam się, czy nie będzie niemal jak żagiel na silnym wietrze i nie polecę z nim gdzieś hen, daleko. Przed oczami staje mi podobna akcja ewakuacyjna z Elbrusa, też w środku nocy. Tam też ledwo wydostajemy się z namiotu przygniecionego przez śnieg. Pamiętam jak schodzę z krótkofalówką w ręce niemal zbiegając między Skałami Pastuchowa. Na szczeście noc była jasna, więc gdy niemal zgubiłam raki byłam w stanie sprawnie założyć je z powrotem i bezpiecznie zejść do bazy.

Na Kazbeku graty poupychane w różnych częściach namiotu, przecież był on już dla nas niemal jak dom. Wiedziałyśmy jakie sprzęty mamy w której kieszonce, niczym na półkach w domu, jednak pozbieranie tego w takich warunkach nie należało do najłatwiejszych. Dwa plecaki i wrzucane do nich na łapu capu rzeczy. Kuchenka, raki, czekany. Jakimś cudem wydostajemy się ze wszytskim z namiotu, gdy Ola z niego wychodzi chwilę po mnie już zaczyna przygniatać ją sufit. Na szczęście w takich chwilach obydwie włączamy „focus mode” i działamy sprawnie. Andrenalina schodzi z nas dopiero, gdy bezpieczne w meteo-kuchni topimy na herbatę śnieg w menażkach. Wchodząc po schodkach do stacji zastanawiam się, czy zaraz nie odlecę. Drzwi przy tym wietrze nie daje się otworzyć, ktoś mnie zauważa, dwóch facetów szarpie się z klamką i udaje mi się wejść. Przenosimy się w okolice schodów, szukamy ostatnich kawałków wolnej podłogi. Spod desek wieje jak cholera, znajdujemy jakąś gąbkę, mieścimy się przy drzwiach, zaraz koło Białorusinów i Rosjan.

Sprawdzamy zawartość plecaków, przepakowyjemy się jak najciszej umiemy, wiele osob już śpi. Szykujemy ciepłe rzeczy do snu, spodziewając się ciężkiej nocy i przygotowujemy jedzenie. Rano mamy rozmawiać o możliwośći czekania w stacji na lepszą pogodę, taka być może pojawi się za 2-3 dni, jednak pewności w górach nigdy mieć nie będziemy. Po ciężkiej i niewygodnej nocy powoli godzimy się z myślą, że nie tym razem. Że to nie nasz czas. Że powinnyśmy odpuścić.

Nawet gdybyśmy wyszły w znośną pogodę, było tyle śniegu, że nie wiemy czy dałybyśmy radę kondycyjnie – to już zupełnie inna historia niż ta, której się spodziewałyśmy. Odpuścić jest ciężko, ale wydaje mi się, że to coś, czego warto się nauczyć, gdy na szali jest nasze życie i zdrowie. Jest to trudna decyzja, jednak ostatecznie nikt z naszej ekipy nie decyduje się zostać i czekac na okno pogodowe. Cała grupa schodzi na dół. Wieczorem, zmęczeni i mokrzy od deszczu, idziemy na kolację. Jedzenie smakuje nam jak nigdy. Powoli i w bólach godzimy się z sytuacją. Chyba nawet nie mamy siły o tym rozmawiać. Wiemy, że decyzja była słuszna, jednak długo jeszcze powoduje smutek i zawód.

Teraz mam już dwie zadry w środku. Dwa kaukaskie szczyty. Drogi Kaukazie, myślę, że jeszcze się spotkamy!

Sprawdź noclegi w Kazbegi / Stepancmida – kliknij tutaj



Booking.com

Niebawem zmontuję mocno amatorski film z naszej wyprawy, mam nadzieję, że mimo wszystko przypadnie wam do gustu jako dodatek do zdjęć i swego rodzaju backstage.

Stacja Meteo namioty śnieg

Szczyt regularnie się przed nami ukrywał w gęstych chmurach

 

 

Filmik ten nakręcony telefonem, gdzieś pomiędzy chodzeniem po wertepach i robieniem zdjęć, jest dodatkiem „pół żartem, pół serio” do  relacji z wyprawy na szczyt Kazbeku.

 


Bezpieczny Kazbek

Będąc na Kazbeku nie można zapomnieć o ekipie Bezpiecznego Kazbeku. Ratownicy przebywają w nienajlepszych i niezbyt wygodnych warunkach, tylko po to, by nieść pomoc wspinaczom. W 2018 dzięki ich pracy obyło się bez żadnego wypadku śmiertelnego na Kazbeku. W trakcie utrzymywania dyżuru w bazie przebywa do pięciu ratowników, podczas naszego pobytu poznałyśmy trzech. Baza wyposażona jest w polowe ambulatorium, które obsługiwane jest przez doświadczonego ratownika medycznego lub pielęgniarza. W skłąd zespołu wchodzą ratownicey medyczni i górscy. Jeśli chcecie ich wspomóc zajrzyjcie na stronę fundacji lub fp.

***

Projekt realizowany przez fundację MEDYK RESCUE TEAM. Polega na utrzymaniu sezonowego (lipiec – wrzesień) dyżuru ratowniczego oraz ambulatorium w bazie na wysokości 3653m n.p.m., niedaleko Stacji Meteo. Bezpieczny Kazbek w tym rejonie działa od 2014 roku, dyżur ratowniczy trwa od 2016. Fundacja współpracuje z lokalnymi ratownikami, przewodnikami oraz ambasadą RP w Tbilisi. Projekt został objęty patronatem Polskiego Związku Alpinizmu oraz fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki. W sezonie 2018 ratownicy udzielili pomocy w prawie 300 sytuacjach, przeprowadzili kilkadziesiąt ewakuacji medycznych i kilkanaście wypraw ratunkowych.

***

Dwa dni po zejściu z gór otrzymaliśmy smutną wiadomość, wiatr zniszczył solidny namiot ratowników, musieli przenieść się do Stacji Meteo, a następnie zejść do Kazbegi.


Nie zapomnijcie sprawdzić innych wpisów z Gruzji!

Truso Valley

 

Gdzie nocować?

 


Wygodnie

Paradise Kazbegi – usytuowany w Stepancmindzie i oferuje bezpłatne WiFi, prywatną łazienkę, taras, całodobową recepcję i wspólną kuchnię.

Z widokiem

Landscapes Hotel – położony jest w miejscowości Stepancminda i zapewnia wspaniały widok na góry, klimatyzację, biurko, telewizor i balkon.

Budżetowo

Riverside Kazbegi – pensjonat zapewnia ogród, taras oraz bezpłatny prywatny parking, WiFi, czajnik i prywatną łazienkę. Serwuje śniadania kontynentalne.


Wpis powstał we współpracy z Mountain Freaks – Mountain Travel & Adventure Agency.

więcej w kategorii Europa

Komentarze

  1. Niezwykła historia. Zawsze podziwiam osoby, które chodzą po górach.. Żałuję, że nie śledziłam Waszych relacji na instastory! Zaraz sprawdzę czy macie zapisane 😎:)

  2. Śledziłam to wejście na Instastory Pojechanej. Świetne wyzwanie i wiem, że trudno takich odpuszczać, ale nie ma co ryzykować życia. Jeszcze wiele szczytów przed Wami 🙂

    1. Zapraszam zatem i na moje Instastory 🙂

  3. Lubię wędrówki ale raczej mniej hardcore’owe, a z moją kondycją na pewno ni pchałabym się na taki szczyt, jakim jest Kazbek. Widziałam go z daleka, spod cerkwi i to mi w sumie wystarczyło <3

    1. Najpiękniesze w podróżowaniu jest to, że każdy znajdzie cos dla siebie 🙂

  4. Niesamowita wyprawa oraz relacja. Powtórzę jednak za Konradem – respekt dla tych, którzy potrafią zrobić krok wstecz. Akurat w górach to umiejętność, która potrafi uratować życie. Pozdrawiam!

    1. Tak, masz rację, dlatego podziwiam tych, którzy potrafią taką decyzję podjąć na nawyższych szczytach świata, to musi być nieziemsko trudne.

  5. Zawsze podziwiam ludzi, którzy decydują się na zdobywanie szczytów, ale jeszcze bardziej tych, którzy potrafią odpuścić, kiedy trzeba, gratulacje 🙂

    1. Dzięki, była to trudna decyzja, ale jedyna słuszna. Lepiej mieć inną okazję na wejście w przysżłości, niż stracić zdrowie lub życie…

  6. My niestety musieliśmy zawrócić z 4500m, bo pojawiły się u mnie objawy choroby wysokościowej. Mogliśmy zaryzykować wejście, jednak ostatnie 500 metrów to prawie trzy godziny w jedną stronę, więc zapadła decyzja o powrocie, chociaż nie była jednogłośna. O ile kondycyjnie nie było żadnych problemów, to myślę, że przedłużające się oczekiwanie w namiotach na wyjście miało wpływ na osłabienie organizmu. W każdym razie skutecznie wyleczyłem się z wysokich gór.

zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Może Ci się spodobać