Od pierwszego momentu, gdy postawiłam swoje stopy na wyspie Penang czułam, że George Town to wyjątkowe miasto. Nie umiem tego dokładnie opisać, ale wiesz, że wszystko jest na swoim miejscu. Spokój, kolory, ludzie. Mniej chaosu niż w Kuala Lumpur, za to chyba jeszcze bardziej różnorodnie i kolorowo. Może jedynie tłumy turystów czasem psują świetny klimat George Town, ale to normalne dla znanych miejsc, poza tym kręcą się głównie koło murali lub siedzą w fancy kawiarenkach.

Na skróty:

Malezyjskie George Town

Przyznaję, że jadąc na wyspę Penang zostałam skuszona głównie muralami, w dodatku zawsze o George Town opowiadano w samych superlatywach, trochę zachwycano się miastem, jedzeniem, ale wciąż mówiono o street art’cie. I tu się nie zgodzę. Mówiono źle!

Mówiono zdecydownie za mało o wszystkim poza muralami! Jedzenie jest przepyszne, niesamowicie różnorodne. Przemierzając uliczki George Town czasem nie mogłyśmy się z Hanią zdecydować gdzie wejść i czego spróbować. Ludzie przesympatyczni. W knajpce z hinduską kuchnią złapała nas szalona rodzinka na wakacjach i z posiłku zrobiło się show, nie zorientowałyśmy się nawet do ostatniej chwili, że knajpka jest już zamykana, nikt nawet nie pisnął słowem, a pracownicy dołączyli do spożywania posilku po ciężkim dniu pracy. W innym indyjskim barze patrzono na nas z kolei z ciekawością, zazwyczaj byłyśmy pierwszymi turystkami spoza Azji, które zasiadały przy stolikach obłożonych ceratą.

Co warto robić na Penang?

Miejscowi obserwowali nas ukradkiem, a obsługa, nieco zestresowana starała się obsłużyć jak najlepiej, co często powodowało śmieszne sytuacje. Pod koniec posiłku zazwyczaj pojawiało się więcej zaciekawionych i ośmielonych turystów, a na twarzach sprzedających pojawiał się coraz większy uśmiech. W małej rodzinnej knajpce w chińskiej dzielnicy, zaraz obok słynnego murala z chłopcem stojącym na krześle zjadłam najpyszniejszą zupę świata – Penang Asam Laksa. Gdy drugiego dnia przybiegłyśmy zjeść ją ponownie zainteresował się już nami właściciel i odbyliśmy pogawendkę, tradycyjnie nie pozbawioną poczucia humoru.

W sklepie z ubraniami na przeciwko, do którego wpadłam kilka godzin przed wyjazdem, sprzedawca nie był zainteresowany tym, by mi coś wcisnąć, ale wypytywał o to co już widziałam i co najbardziej mi się podobało w George Town. Zachwalał okoliczne plaże i zaprosił do kolejnych odwiedzin słysząc, że tego samego dnia opuszczam wyspę. W markecie Hinduski zaczepiały pytając gdzie zrobiłam hennę na dłoniach i dokładnie oglądając oraz komentując wykonanie, prosiły o wskazanie gdzie taką ładną i w dobrej cenie mogą sobie zrobić, zadawały sporo pytań i odchodziły z szerokim uśmiechem, zadowolone z pogawędki po angielsku.

Miniaturowy starszy pan wspierający się laską widząc, że fotografuję świątynie złapał mnie pod ramię, tuptał ze mną ulicą i zaczął szeptać, że jak pójdę tam i tam to znajdę jeszcze światynie chińskie. Z uśmiechem odpowiedziałam, że już tam byłam dzień wcześniej, w nocy. Zaczął chichotać poklepując mnie po ramieniu i mówiąc, że sprytna dziewczyna wszystko już wie. Wszędzie można było poczuć się mile widzianym gościem, nigdzie nie miałam wrażenia, że jestem niewygodnym turystą. Niemal nikt nie pytal skąd jestem i po co przyjechałam, zupełnie jakby interesowało ich wyłącznie to co tu i teraz.

penang

george town

street art


george town

Świątynie, codzienne życie i nocne ulic

George Town to miasto świetne do spacerów. W ciągu dnia spotyka się rzemieślników, sprzedawców, kierowców tuk tuków, którzy zapytani o możliwość zrobienia zdjęcia kiwają tylko głową nie odrywając się od swoich zajęć, pozwalając spokojnie fotografować i nie robiąc przy tym dziwnych min, nie ogrywając ról. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przekona Cię, że nie warto się krygować, ale należy wejść do wnętrza świątynii, a w niej inna osoba zaraz wskaże Ci, łapiąc za łokieć lub machając, gdzie pójść głębiej i co w niej zobaczyć. Mieszkańcy pozwalają uczestniczyć w ich codziennym życiu, nie będąc równocześnie nachalni. W niewielu miejsach czułam się tak swobodnie, moje obawy przed wyciąganiem aparatu znikły niemal całkowicie.

Wieczorami w tym spokojnym miasteczku na wtspie Penang trwały próby ulicznego teatru w chińskiej dzielnicy, która zasypia szybko, pozwalając na spokojne spacery pod świecącymi na czerwono lampionami. Zbierający się do domu mieszkańcy machają na dobranoc i śmieją od ucha do ucha. W indyjskiej dzielnicy wieczór trwa znacznie dłużej. Wszędzie unosi się zapach jedzenia, grupki miejscowych przed sklepami z płytami oglądają na ekranach sklepowego telewizora bolywoodzkie produkcje, przeżywając w napięciu przygody głównych bohaterów. Hinduskie przeboje huczą z głośników, a całe rodziny wychodzą na zakupy i wieczorną przekąskę. Markety są wspaniale wyposażone, można kupic produkty z calej Azji, gdyby nie dalszy miesiąc z moim plecakiem obkupiłam bym się okrutnie, wstrzymałam się do minimum, trochę żałuję.

penang

theater george town

temple

chinese temple

George Town Street Art żyje własnym życiem

Murali nie brakuje. Street art wylewa się zza każdego rogu, czai na podwórkach, chowa w zaułkach, prowadzi do siebie wąskimi uliczkami – bawi w chowanego z turystami. Po mieście krążą grupki pieszych i cyklistów szukających znanych obrazów i instalacji, ale także odkrywających nowe prace ulicznych artystów. Niektórych znanych murali już nie ma, na ich miejsce powstają nowe. Jeżeli patrzy się uważnie wszędzie można wyłapać mniejsze i większe kreacje, zmieniające miasto w ciekawy sposób i nadające mu charakteru. Odnosi się wrażenie, że miasto jest tam faktycznie miejscem ludzi, mają na nie wpływ, tworzą je, upiększają, przekazują za pomocą street artu jakieś informacje. Ale o muralach więcej tutaj!

George Town to miasteczko poukładane i uporządkowane, jak dla mnie aż za bardzo, lubię trochę azjatyckiego chaosu 😉 Ale nadal uważam, że to rewelacyjne miejsce! Wrócę na pewno!

penang street art

street art

george town

temple penang
Zobacz ulicę w 360° (kliknij)

więcej w kategorii Azja

Komentarze

  1. Piękne zdjęcia! Murale rzeczywiście robią wrażenie. Ludzie bardzo sympatyczni, zawsze miło porozmawiać z lokalnymi. Nigdy nie byłam w Azji, zazdroszczę podróży! 🙂

    1. Trzymam kciuki za Twoje podróże – oczywiście jeśli masz na takowe ochotę!

  2. To dla mnie nowy, ciekawy świat! Nie byłam jeszcze poza Europą, dlatego twoja relacja jest dla mnie bardzo egzotyczna 🙂

    1. Fajnie móc pokazać coś nowego! Mam nadzieję, że skusisz się kiedyś na Azję 🙂

  3. Zdjęcia oddają cały klimat ich fantastycznej kultury. Zazdroszczę, że miałaś możliwość podpatrzenia ichniejszej codzienności 🙂

    1. Miło mi to słyszeć, choć myślę, że to trochę na wyrost 😉 Tego chaosu, piękna, zapachów i kontrastów łatwo przedstawić się nie da 🙂

zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Może Ci się spodobać