Lot do Yogy był przyjemny i niezbyt długi. Na miejscu najpierw przywitał nas wulkan Merapi wychylając się znad chmur, a następnie ujrzeliśmy rozległe miasto i maleńkie lotnisko. Czekał na nas duży upał oraz spora kolejka po wizę. Miejscowi szybko i sprawnie podzielili nas na Indonezyjczków i „resztę świata” upychając do odpowiednich kolejek. Za wizę turystyczną na 30 dni płacimy 50 dolarów od osoby (polecam dolary, ponieważ euro miało tragiczny przelicznik). Panu, który nie miał przy sobie odpowiedniej waluty pozwolono nawet wyjść poza obszar lotniska do kantoru ;D, a później grzecznie wrócił i zrobił całą odprawę ;). Ja z kolei już po immigrations zdziwiłam się słysząc nagle swoje imię wykrzykiwane na pół lotniska – Pan sprawdzając mój paszport nie oddał mi jakiejś karteczki i bardzo się przejął 😉 Oczywiście było przy tym wszystkim dużo śmiechu. Następnie odbieramy bagaż z asystą przejętych pracowników lotniska, prześwietlamy ponownie i jesteśmy wolni.
Malioboro
Jeżeli z lotniska bierzemy taksówkę trzeba być twardym i odczekać swoje lub pójść nieco dalej, ponieważ pierwsze ceny są bardzo zawyżone. Powinni zejść do 50.000-60.000 rupii za kurs na Malioboro. Do centrum miasta z portu lotniczego jest dość daleko, korki są spore, jechaliśmy naprawdę długo.
Miasto samo w sobie nie zachwyca, duży ruch, spory hałas, uniwesytet, pałac sułtana. I oczywiście zatłoczone i kolorowe stragany Malioboro. Zakwaterowaliśmy się w hotelu i ruszyliśmy w miasto. Przebywa tam masa turystów z całej Indonezji, więc szybko przekonaliśmy się jak to jest być większą atrakcją niż to co zamierzali powyżsi zwiedzić. Najpierw jest zakłopotanie, później śmiech, z czasem jednak także zmęczenie, ma się ochotę gdzieś ukryć 😉 Zapewne mam już z milion zdjęć na fejsie 😉 Indywidualnych, grupowych, a nawet selfies (dzieci i młodzież są na czasie). Ludzie oczywiście są bardzo mili i uprzejmi, niektórzy strasznie się wstydzą i potrafią chodzić kilkanaście minut za kimś, nim spytają o fotkę, potem skaczą z radości. Najbardziej zaskakują mocno starsze osoby, które kłaniają się wpół w podziękowaniu za zdjęcie z nimi. Szczerze mówiąc bardzo mnie to zdziwiło zważywszy na historię Indonezji i jej wyzwolenia właściwie nie tak dawno temu. Także zawsze trzeba mieć zaplanowany dodatkowy czas na zdjęcia 🙂
Jeżeli ktoś zastanawia się, czy nie kupić pewnych rzeczy później podczas podróży informuję, że Jogja jest tańsza niż Bali czy Lombok, a niektórych, stylizowanych na tradycyjne, ubrań już później nie spotkaliśmy.
Yogyakarta
W Yogyakarcie szybko nauczyliśmy się zauważać, że co chwilę i wszędzie ktoś komuś wsuwa kasę do ręki, bez słowa, nie wiadomo za co, po co i dlaczego 😉 WSZĘDZIE.
Po drodze spotkaliśmy się z tym o czym pisano na necie – pojawia się znikąd pan udający, że tak ot sobie zagadał, potem przekonuje, że pałac (czy co tam chcemy zwiedzić) jest dziś nieczynny i zaczynają się różne opowieści, zmierzają one zapewne do tego gdzie można kupić prawdziwe indonezyjskie wyroby i że zna te miejsca i zaprowadzi… Raz tylko doszliśmy z uprzejmości z kimś do tego momentu, później urywaliśmy się o wiele wcześniej. Zasada jest prosta: trzeba skończyć szybko i grzecznie rozmowę i iść przed siebie zgodnie z planem. Oczywiście pałac był otwarty, nie zachwycił nas niczym szczególnym, właściwie zaskoczył swoją nazwą. Watercastle gdzieś się przed nami ukrył, może dlatego, że trafiliśmy na festiwal indonezyjskich sztuk walki podczas „Pencak Malioboro Festival 2014” i skupiliśmy się na nim 🙂
Wieczorem kolacja i kąpiel w basenie na dachu hotelu 😀 Fajne uczucie i super widok na miasto. Samoloty przelatują bardzo nisko, wygląda to fajnie choć trochę niepokojąco. Hotele są tam raczej tanie w porównaniu z innymi miejscami, które odwiedziliśmy, standard OK, choć w naszym niezbyt radzili sobie z wietrzeniem i wentylacją pokoi i trochę zalatywało stęchlizną z wciąż mokrej łazienki.
Zaciekawiłaś mnie tym wsuwaniem kasy w ręce, bo mieszkam tu prawie 2 lata i nigdy czegoś takiego nie zauważyłam 😛 A może ci ludzie płacili parkingowemu? Anyway przeczytałam jednym tchem wszystkie Twoje wpisy o Indonezji, bo przymierzam się do wyruszenia gdzieś w końcu z tej Jogji i zobaczenia czegoś więcej, piękne bez wyjątku foty i dużo przydatnych info, dzięki! I sorry jeśli poczułaś się zaspamowana 😛
Emi jaka znów zaspamowana? 😀 Każdy komentarz cieszy 🙂 Jak tylko dojdę do siebie po podróży postaram się poodpisywać 🙂 Bardzo się cieszę, że moje wpisy Ci się do czegoś przydadzą i że zdjęcia się podobają 🙂 Życzę super wojaży! Co do wsuwania kasy to najczęściej działo się to na ulicach, chodnikach. Może widzieliśmy to, bo dotyczyło turystyki? Panowie z busików nawet na ruchliwych ulicach przekazywali sobie kasę, często osobom stojącym na środku jezdni, może za jakieś usługi związane z turystami? I nie wymagało to rozmów 😉 Nie wiem, ale nas to bardzo zaciekawiło 🙂
Po wyjeździe z parkingu kierowcy właśnie na środku ulicy dają kasę parkingowemu za pomoc w wyjeździe na ulicę, a ci, co parkują motory, najczęściej na chodniku właśnie, to może jednak to 😛
A ostatnio spotkałam się też z tym, że ludzie z wiosek na trasie Jogja-Jakarta zatrzymywali auta i zbierali kasę niby na renowację drogi, bo jest w tragicznym stanie i nikt jej nie ma zamiaru naprawiać. Na początku myślałam wręcz, że to mafia, bo było to kilka razy w środku nocy 😛
Hehe ale jaja 🙂 Co prawda nie parkowaliśmy, ale może się rozliczali za jakieś poprzednie lub nadchodzące parkowania 😉 To wiele wyjaśnia, dzięki 🙂 Co do naprawiania dróg to rzeczywiście by się przydało – trasy z Yogy w okolice Bromo (13h) nigdy nie zapomnę 😉
Ja w zeszłym tygodniu pierwszy raz jechałam tu gdzieś dalej autem i i nigdy więcej, teraz widzę, że rzeczywiście w obrębie Jogji drogi są super, koledzy mówili, że w zeszłym roku ten kawałek pokonywało się w 8 godzin, a teraz jechaliśmy ponad 10, bo tak się droga pogorszyła, zakręty na zmianę z dziurami, masakra, chorowałam po drodze ostro 😛 Dlatego na Bromo teraz jadę pociągiem 😉
to że foty fajne to wiadomo, ale mega mi się podoba nowy wygląd bloga! rewelacyjnie się prezentuje!!
Dziękuję bardzo Kamilo 🙂 Miło słyszeć, bo po dłuższej walce z nowym layout’em człowiek tak się na niego napatrzy, że zaczyna wątpić 🙂
Indonezja!! Mój ukochany kraj, muszę do niego jeszcze kiedyś wrócić, a o dżogdży mam opinię taką, że nudne miejsce i nic ciekawego tu nie ma i nie wiem dlaczego wszędzie są koszulki „i <3 Yogyakarta" 😛
hehe 🙂 Też tak myślałam 🙂 (pomijając Borobudur i Prabmanan, które bardzo mi się podobały), aż trafiłam ostatnio na kilka filmików o okolicach Yogy na vimeo i poczułam, że muszę trochę zmienić zdanie 😉
„trzeba być twardym i odczekać” – to dobra rada dla wszystkich backpackerów, bardzo przydatna 😉