Tej nocy wstaliśmy o drugiej. Tak jak nas uprzedzono pierwsze podejście było mordercze. Bardzo strome, zapylone. Grupki wchodziły zaraz koło siebie tworząc ogromne tumany kurzu, nie było czym oddychać. Ludzie zsuwali się po dwa metry w dół, upadali, trzeba było uważać nie tylko na siebie, ale i na innych. To był jedyny fragment kiedy udało nam się iść wspólnie w grupie. Po wejściu na krawędź wulkanu jakiś czas było spokojniej. Chwila na oddech i dalsza wędrówka pod górę.
Droga na szczyt Rinjani
Było ciemno i coraz zimniej. Mimo zmęczenia i rozgrzania od intensywnego ruchu łatwo było się wychłodzić, wiatr wiał bardzo mocno. Bez czołówek byłoby ciężko. Lepiej było nie rozglądać się na boki, ponieważ droga była wąska. Musieliśmy wspomóc jedną z koleżanek ciepłym słowem, ponieważ tak się denerwowała, że zrobi jeden fałszywy krok i spadnie w przepaść, ze dwa razy nie chciała iść dalej. W ciemności wyobraźnia potrafi płatać figle. Rzeczywiście było stromo, można było spaść, ale trzeba by ciut więcej niż jeden źle postawiony krok 🙂 Po zejściu ze szczytu mówiła, że w słońcu okolica wyglądała zupełnie inaczej.
Droga niesamowicie się dłużyła, trzeba było ostrożnie stawiać każdy krok. Od pewnego momentu już nie czekaliśmy na siebie, każdy musiał zacząć walkę z samym sobą. Ostatnie podejście było takie jak początek. Ludzie jęczeli, wpadali na siebie, ześlizgiwali się, wlekli. Ci, którzy jeszcze mieli trochę siły żartowali głośno, że jak wejdą na szczyt chyba się popłaczą. Łatwo było połączyć się z obcymi w bólu. Moje kijki trekkingowe poszły w ruch. Mimo ich pomocy nadal robiło się krok, a później zjeżdżało półtora metra w dół, stało po kostki w żwirze. Odnosiło się wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Mi dały w kość trampki, miałam w nich – jak się później śmialiśmy – pół wulkanu Rinjani. Dobrze, że od małego wciąż latam na boso, bo bym tego nie przeżyła. Czułam po drodze każdy kamień, a przy zejściu palcami uderzałam w każdą skałę.
W dodatku zrobiłam sama sobie psikusa. Na początku wydawało mi się, że na odległym szczycie już widzę światełka czołówek i latarek pierwszych zdobywców. Jest prawdopodobne, że rzeczywiście tak było. Więc później patrzyłam na owe światełka przede mną i powtarzałam sobie, że jeszcze trochę i tam dotrę. Ku mojemu rozczarowaniu czas mijał, a najjaśniejsze światełko dalej było bardzo daleko. Zaczynałam walczyć z myślą o poddaniu się. Po jakimś czasie ktoś nagle zaczął do mnie mówić w ciemności, że właśnie się zorientował, że wydawało mu się, że to latarka na szczycie, a to gwiazda i zapytał mnie, czy to rzeczywiście nie jest gwiazda. I bach, olśnienie! Cały czas zamierzałam wejść na gwiazdę. Nawet mieliśmy trochę siły by się zaśmiać i ruszyliśmy dalej.
Sam szczyt nie był łatwy do zdobycia, szło się przez mini labirynt zsuwając po ścianach w dół. Zmęczenie nie pozwoliło na początku cieszyć się z sukcesu. Zajęłam miejsce siedzące wśród znajomych i czekaliśmy na wschód słońca. Zrobiło się potwornie zimno, podobno jakoś koło 4 stopni Celsjusza. Wiał mocny i lodowaty wiatr. Zaczęły się „przyśpiewki” ludzi w stylu „słońce, kurde, dawaaaaaj, wychodź słońceeeee, plizzzz” Trzęsłam się jak osika mimo, spodni trekkingowych i getrów pod nimi, koszulki, bluzy i kurtki, chusty i kaptura na głowie. Rękawiczek, które ubrałam już po drodze, bo nie byłam w stanie utrzymać kijków w zamarzniętych dłoniach, Tęskniłam za czapką zgubioną na Kawah Ijen.
Wschód słońca i krater wulkanu Rinjani
Słońce w końcu wychyliło się zza chmur. Widok był piękny, zarówno sam wschód jak i krater, który mogliśmy obejrzeć z góry w całej okazałości, w dodatku pomalowany promieniami wstającego słońca. Zimno szybko wypędziło część turystów i można było dość spokojnie fotografować oraz sfilmować siebie i widoki.
Zejście nie było łatwe, ale można było wykorzystać ześlizgiwanie się, by szybciej się poruszać. Kolana ledwo dawały radę, ale na szczęście miałam oba usztywniacze. Po dotarciu do namiotów zjedliśmy lunch, wyczyściliśmy trochę siebie oraz nosy z pyłu i ruszyliśmy w dół. Był to mimo wszystko najmniej przyjemny fragment podróży. Droga była stroma i pokryta żwirem. Nie można było zrobić ani jednego „zwykłego” kroku, każdy bowiem kończył się ześlizgnięciem. Raz nawet wylądowałam na tyłku. Mięśnie nóg szalały nie wiedząc co się dzieje. Widziałam też spektakularny upadek portera (krążył mit, że im się takie rzeczy nie zdarzają) . Przypominał crash test samolotu na pustyni, który widziałam w TV. Obyło się na szczęście bez uszkodzeń ciała i nie zostałam po drodze zgarnięta, zabrakło około metra. Pan zleciał z osiem metrów w dół i pogubił japonki.
Po długiej wędrówce dotarliśmy do końca trekkingu w Sembulan. Koleżanka z Malezji mimo braku sił była bardzo dzielna i dotarła na szczyt. Kibicowaliśmy jej i cieszyliśmy się kiedy jej się udało, niestety mocno opóźniło to nasz trekking. Zejście też zajęło jej dużo więcej czasu i ostatecznie musieliśmy zrewidować nasze dalsze plany. Było już tak późno, że nie było szans na wydostanie się na Bali, postanowiliśmy więc zatrzymać się po trzech dniach hardcore’u w jakimś porządniejszym hoteliku w Senggigi i wypocząć. Dać też dojść do siebie żołądkom po przypadkowym wypiciu wody „z kałuży” (Nie ta butelka wpadła w ręce i zamiast wody pitnej łyknęliśmy tę do mycia naczyń. Kamienie po paru łykach zwróciły naszą uwagę. W ciemnym namiocie nie było widać, że woda w butelce ma kolor błota). Na koniec przejazd do hoteliku po rzeczy i podwózka do hoteli w Senggigi. Ten trekking to coś co polecę każdemu! Jeżeli się nad tym zastanawiacie to się nie wahajcie.
Gunung Rinjani
Czynny wulkan na wyspie Lombok w Indonezji; zaliczany do stratowulkanów. Pierwszy zanotowany wybuch w 1847 r., ostatni w 2015 r.
Współrzędne geograficzne 8°25′S 116°28′E. Wysokość 3726 m n.p.m. Owalny krater o wymiarach 6 x 8,5 km, w zachodniej części krateru jezioro Segara Anak o głębokości 230 m.
niesamowite zdjęcia .. serdeczne gratulacje .. Rinjani jest na moim bucket list
Dziękuję za dobre słowo, będę się starać jeszcze bardziej 😉
Co prawda Rinjani to nie piękne Himalaje, które miałeś okazje widzieć 🙂 , ale zdecydowanie ma swój urok. Olbrzymi krater robi wielkie wrażenie, a wejście na szczyt – choć dość trudne dla przeciętnego turysty – daje piękne widoki i radość.
Gorąco polecam 🙂
Dziękuję za dobre słowo, będę się starać jeszcze bardziej 😉
Co prawda Rinjani to nie piękne Himalaje, które miałeś okazje widzieć 🙂 , ale zdecydowanie ma swój urok. Olbrzymi krater robi wielkie wrażenie, a wejście na szczyt – choć dość trudne dla przeciętnego turysty – daje piękne widoki i radość.
Gorąco polecam 🙂
Przepięknie! Krater wulkanu oglądany o wschodzie słońca przy lekkim chłodzie brzmi co najmniej jak poranek idealny!
Rzeczywiście z perspektywy czasu zostały same bajeczne wspomnienia, cały trud wydaje się teraz niczym 😉
rewelacja! wulkany mnie od niedawna coraz bardziej ciągną, ale tymi zdjęciami w ogóle mnie kupiły 🙂
Mnie zawsze ciekawiły, a po ostatniej wizycie w Indonezji wkręciły na maksa 😉
Najlepszy dzień pod słońcem! Super foty.
Dziękuję bardzo 🙂
Muszę przyznać, że te góry wyglądają bosko! Pozdrawiam i zazdroszczę 😉
Sama nie sądziłam planując ten trekking, że Rinjani zrobi na mnie takie wrażenie 🙂
Do gór nie trzeba mnie namawiać. Kupiłaś mnie tymi zdjęciami. Choć krajobraz jest surowy, to robi wrażenie i pokazuje swój majestat. Gratuluję ciekawego trekkingu i górsko pozdrawiam. Ruda
Z każdym takim miejscem kocham góry (i wulkany!) coraz bardziej 🙂 Pozdrawiam!
dzięki Ci wielkie za tę wyczerpującą relację! Słyszałam bardzo skrajne opinie o tym trekkingu, jedni mówili, że lajcik przy przeciętnej sprawności, inni, że po drodze mieli ochotę umrzeć i drugi raz by się na niego nie zdecydowali 😉 Teraz widzę, że to faktycznie nie takie hop siup i chyba muszę najpierw bardziej popracować nad kondycją zanim się tam wybiorę!
Mój wpis na pewno jest bardzo subiektywny. Ja góry lubię bardzo one mnie niestety nie 😉 A tak serio nie jestem typem długodystansowca i w górach poruszam się dość wolno, bardzo męczę idąc pod górę (ale na Rinjani wcale nie byłam ostatnia). Trafiło poza tym na okres, gdy szczególnie dużo akurat się nie ruszałam i pewnie miało to jakiś wpływ – choć zawsze padałam na twarz w górach, nawet trenując sporty 5 x w tygodniu :((( Dla niektórych pewnie nie jest to nic trudnego, może końcówka nieco upierdliwa, dla innych może być to ciężka przeprawa. Jednak myślę, że każdy jest w stanie tam wejść, trzeba się tylko zawziąć 😉 Nie chciałam wpisami zniechęcić, ale też lepiej idąc tam nie myśleć, że to byle spacerek 🙂
Ja po płaskim mogę chodzić całe dnie, ale góry mnie dobijają, mój największy wyczyn w tej dziedzinie to 20km przez Tongariro w NZ, przy czym już na gdzieś 15tym kilometrze powtarzałam tylko 'nigdy więcej’ 😛 Także może lepiej jak się jeszcze wstrzymam z tym Rinjani 😉
marzenie!!!!a ile jest metrów podejścia? od tej 2 w nocy? bo nie doczytałam albo nie było
Kasiu możliwe, że wyparłam to ze swojej pamięci 😉 Oczywiście żartuję 🙂
Sembalun Crater Rim (2639 m n.p.m.) –> szczyt Rinjani (3726 m n.p.m.), czyli jakieś 1087 metrów 🙂
A zaczyna się trekking od Senaru – 601 m n.p.m.
Pozdrawiam!
Ale genialne widoki, a zdjęcia to już w ogóle kosmos! Gratuluje wejścia, ja z moją obecną kondycją pewnie zostałbym tam na zawsze 😉
Hehehe, moja wtedy też nie była najlepsza, a nawet gdy jestem w formie chodzenie po górach idzie mi opornie:) Dałbyś radę 🙂
Chmury pięknie udekorowały szczyt! Aż mięśnie ud bolą jak mi się przypomina wejście na Rinjani 😉
Wyprawa bolesna, ale wspomnienia bezcenne 🙂
Czesc!cudne zdjecia, naprawde zazdroszcze!Ile placiliscie za wejscie na Rinjani i z jaka agencja sie wybraliscie?pozdrawiam!
Cześć! Dziękuję! Jestem akurat w podróży niemal bez neta. Pod którymś z postów o Rinjani podałam cenę, a nazwę agencji postaram się namierzyć po powrocie, przepraszam! 🙂
Znalazłam cenę spod postu, około 180 zł. Agencję namierzyliśmy na miejscu, „odbookowaliśmy” tę znalezioną przez neta, była sporo droższa. Pozdrawiam! 🙂
Właśnie sobie zdałam sprawę, że tyle razy oglądałam Twoje fotki z Rinjani a nigdy (świnia) komentarza nie zostawiłam… Są boskie! Masz dar dziewczyno!
O rany, strasznie miło mi to słyszeć! I dziękuję za komentarz 😀 Szczególnie to miłe, gdy jest od kogoś, kto też wspiął się na szczyt Rinjani. Jeszcze raz gratuluję, że Wam się udało! [wbiegania wcześniej, by skoczyć nie będę nawet komentować 😉 szaleństwo 😉 ]
Cześć! Super relacja, super zdjęcia! Za kilka dni bede na Lombok i moim głównym celem tam jest Rijani. Mam kilka pytań:
1. Cena 180zl – jak Ci sie udalo osiągnąć taką cenę? Spotkalam kilka niezaleznych osob które tam były i wszyscy mówią, że koszt to jakies 150euro. Czy pamiętasz dokładniejszą lokalizację, gdzie mozna dostac taką cenę?
2. Czy można pożyczyć kijki treningowe na miejscu? Nie wzielam swoich by nie dorzucac gratow, ale nie wyobrazam sobie wychodzic bez nich.
Czekam na odpowiedz! Pozdrowienia z Flores:)
Dziękuję Maju!
Co do ceny – jak szukałam na necie ceny były o wiele wyższe, dużo czasu zajęło mi znalezienie rozsądnej oferty i ją zabookowałam. Na miejscu podczas pobytu na Gili Air zaszliśmy do biura i okazało się, że ceny były nieco lepsze, a po codziennych odwiedzinach i ploteczkach z panem ugadaliśmy inne bonusy w cenie jak transport łodzią, dowóz do hotelu po itd. W innych biurach na miejscu ceny były też lepsze niż w necie, ale nie przypominam sobie by to było aż 150 Euro. Czy tak wiele się mogło zmianić w niecałe 2 lata? Może to cena z przewozem z Flores? Co do kijków nie mam pojecia, mieliśmy własne, ale na pewno warto ich podpytać, zazwyczaj starają się, pewnie coś spróbują załatwić 🙂 Przeszukam popołudniu moje niezliczone papiery zwożone z wyjazdów, może trafię na nazwę firmy, z którą wchodziliśmy, mało prawdopodobne, ale może akurat… 🙂
Ollie znalazlas nazwe firmy z ktora bylas?
Wlasnie o tej wyprawie myslimy z chlopakiem na poczatku maja…. Jak to cztalam to sie boje teraz 😉